Witam wszystkim na kolejnym blogu o włosach i kosmetykach!
Jestem słuchającą metalu, czerwonowłosą uczennicą LO która od jakiegoś czasu postanowiła wreszcie zadbać o swoje wykończone rozjaśniaczem farbami i sylikonami włosy, przy okazji wpadając w skrajne włosomaniactwo ;)
Postanowiłam zacząć od opisania mojego ostatniego ekperymentu a mianowicie:
Przygotowałam wszystko co było mi potrzebne, metalową miseczkę, tonery directions fire i directions flamingo pink, maseczkę biovax do włosów suchych i zniszczonych
Wcisnęłam maseczkę do miski i po krótkim namyśle postanowiłam dodać jeszcze jedną saszetkę maseczki do włosów blond tym razem, wszystko wymieszałam największym pędzlem jaki znalazłam w domu:
Niestety nie mam tego specjalnego ''pędzla'' do nakładania farby do włosów
Tutaj dodajemy odrobinę pięknego ''fire''
A tutaj flamingo pink.
Wszystko oczywiście wymieszałam ze sobą i nałożyłam na włosy kompletnie zapominając o nałożeniu rękawiczek przez co cały dzień musiałam domywać różowy kolor z dłoni. Tutaj wspomnę też że próbowałam nakładać tę maskę moim pożal się boże pędzelkiem jednak szybko poddałam się i nakładałam ją na głowę palcami starając się robić to dokładnie i równomiernie, pasmo po paśmie.
Efekt:
Starałam się myśleć o tym bardziej jako o mace do włosów niż jakimś zabiegu koloryzującym żeby się nie rozczarować, jednak efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania ;)
Mało tego kolor spiera się u mnie w identycznym stopniu jak czerwona farba, a przy tym nie niszczy ani nie rozjaśnia moich włosów. Po pierwszym myciu kolor prezentował się tak:
Ciemny odcień wynika z tego że nakładałam tonery na swój jasny brąz do którego spłukała się moja ostatnia farba w kolorze rudego kasztanu, a nie jak to powinno być na rozjaśnione do blondu włosy.
A to moje aktualne zdjęcie:
Trzymajcie się!;*